To nie jest bank z pieniędzmi – nowego blendera i prostownicy nie będzie
W ramach akcji wolontariusze odwiedzają rodzinę dwa razy. Darczyńca to nie jest bank z pieniędzmi – z wszystkich wskazanych potrzeb, rodzina wybiera trzy, które darczyńca jest zobligowany kupić. Cała reszta listy jest dobrą wolą darczyńcy.Otwierają się drzwi. Dwie wolontariuszki przechodzą przez próg. Na pierwszy rzut oka – bardzo ładne, nowiusieńkie, super urządzone mieszkanie. Stoi przed nimi młoda, zadbana kobieta – prawie jak ta, która za najpotrzebniejsze rzeczy uznała lokówkę i nowy blender. I już wydaje się, że tutaj paczka nie będzie potrzebna… Wtedy koło wolontariuszek przechodzi dziewczynka w mocnych okularach. – Przywitaj się ładnie – mówi do niej mama, a ta skłania głowę, uśmiecha się i odchodzi. Za nią przychodzi druga – młodsza. Nie zwraca uwagi na wolontariuszki i idzie dalej. – Nie przejmujcie się, ona po prostu was nie widzi – mówi kobieta, córka alkoholika, mieszkająca w wynajmowanym od niedawna mieszkaniu, której obie córeczki tracą wzrok, a nowe okulary dla dziewczynek, ich leczenie i dojazdy do Katowic to koszty prawie nie do przezwyciężenia.
- Długo się z tym męczyłam, żeby zostawić stereotypy przed progiem drzwi. Żeby nie mówić po kilku minutach „ja już wszystko wiem”. To uczy pokory – mówi wolontariuszka Mariola, która na swoim koncie ma już 4 lata przygody ze Szlachetną Paczką.
Rok w rok pomoc zaczyna się tak samo. W danym mieście powstaje rejon Szlachetnej Paczki, którym zarządza lider. Zanim znajdzie on wolontariuszy, jego zadaniem jest poszukiwanie rodzin. Udaje się on do parafii, ośrodków pomocy społecznej, urzędów, sklepów osiedlowych. - Mówimy, że poszukuje takiej biedy, która nie krzyczy – podsumowuje Mariola. Poszukujemy rodziny, która mimo swojej ciężkiej sytuacji, stara sobie radzić sama i zmienić swoje życie, a nie tylko czekać na kolejny zasiłek czy zapomogę. Odszukana rodzina wyraża zgodę na odwiedziny dwójki wolontariuszy. Właśnie tak rozpoczyna się historia Szlachetnej Paczki.
Na etapie kupowania prezentów często występuje zjawisko zmasowanego ataku telefonicznego do wolontariusza, prawie jak telefon do przyjaciela z pytaniem „za milion” w popularnym programie. - Jestem w sklepie i nie wiem, czy kupić niebieskie buty, czy różowe. Nie wie Pani, czy dziecko woli taką czy inną czekoladę? Bo ja już wszystko z listy mam, ale mi jeszcze zostało pieniędzy, to jeszcze bym coś dokupiła. Niech Pani zadzwoni do rodziny i zapyta, co oni jeszcze by chcieli – na co zazwyczaj wolontariusze słyszą odpowiedź, że nic już więcej nie potrzeba.
Starsze małżeństwo. Mężczyzna ma wypadek samochodowy i rehabilituje się nad morzem. W ślad za nim udaje się żona. Po powrocie dowiaduje się, że jej wnuki zostały odebrane synowi i synowej, którzy przegrywali walkę z alkoholem. Ósemka dzieciaków trafiła do domu dziecka. Dziadkowie adoptują dzieci, jednak to nie koniec ich problemów. Stan mężczyzny się pogarsza. Do urazów kręgosłupa dołącza rak kości. Po długich męczarniach mężczyzna umiera. – Gdy pytaliśmy co potrzebuje, to myślała wyłącznie o swoich wnukach – wspomina wolontariuszka. Darczyńcami okazały się osoby pracujące w krakowskiej korporacji. – Z opisu wynikało, że dzieci bardzo chciały wyjechać na obóz narciarski, ale nie miały za co. Wszystkie dostały kombinezony narciarskie i na wszelki wypadek bony do sklepu sportowego. Do tego rodzina zaopatrzona została w inne rzeczy – nawet w ogromną lodówkę i laptopa – dodaje. Jednak pieniędzy zebranych przez darczyńców jeszcze zostało. Chcieli zrobić szczególny prezent dla samej babci. – Kobieta, kiedy do niej dzwoniłam, żeby dopytać, co chciałaby dostać, nigdy nie wymieniła ani jednej rzeczy. Raz się udało, że telefon odebrała wnuczka. – Chyba chciałaby dostać apaszkę i bardzo lubi gotować – szybko odpowiedziała na moje pytania dziewczyna. Darczyńcy kupili apaszkę, a kuchnię wyposażyli we wszystko – od ściereczek i wszelkiego rodzaju foremek do najnowocześniejszego robota kuchennego, który miksuje, piecze i gotuje.
Po jakimś czasie – już po finale – zadzwoniła do mnie pani, pracująca w korporacji. Doczytała w opisie, że jedna z wnuczek ukończyła 18. rok życia i zapytała, czy ma już maturę, bo mają jej do zaoferowania stanowisko pracy…
Finał. Niedziela. Jedna rodzina nie dostała paczki. Darczyńca nie skontaktował się z nikim i nie przyjechał. Paczka musiała być dostarczona. – Kosz do gry razem z piłką lecą prosto od Michaela Jordana, dlatego będą za tydzień – obiecuje wolontariuszka kilkuletniemu chłopcu. Wszystkie ręce na pokład. W obieg idzie informacja o poszukiwanych darczyńcach. Zgłasza się stowarzyszenie pasjonujące się dartem. Nie zdążyli zgłosić się w terminie i chcą teraz pomóc. Ktoś inny przeznaczył 1 000 zł na węgiel, a jeszcze inne małżeństwo zaprosiło całą rodzinę, która nigdy nie była na wakacjach, na tydzień do swojego pensjonatu w górach. Całość dopełniła zbiórka wolontariuszy. Rodzina dostała paczkę – wiecznie uśmiechnięty i uwielbiający się przytulać przyszły koszykarz doczekał się swojego miniboiska.
Rok później. Szkolenie odbywają kolejni kandydaci na wolontariuszy. Wśród nich są dwie dziewczyny. Ich tata zmarł rok wcześniej. Rodzina zupełnie nie mogła sobie poradzić w tej sytuacji. Paczka, którą wówczas dostała, stała się punktem zwrotnym – impulsem. Teraz nie mogą pomóc jako darczyńcy, ale chcą się odwdzięczyć – angażują się w wolontariat – z uśmiechem na twarzy i łezką w oku Mariola kończy opowiadać historię swoją i Szlachetnej Paczki. Kiedyś zapewne zakończy również swoją działalność w ramach Paczki, bo przecież ideą Szlachetnej Paczki jest to, aby jej nie było – by już nigdy nie była potrzebna.
Angelika Biernat