
"Nas do lasu ciągnie" Pamiętajcie o Taborach
Tożsamość jest wędrówką przez życie. Dla nich ta wędrówka ma szczególny wymiar. Liczy się czas, miejsce i towarzystwo. Zaczęli przed 20 laty, a teraz tak przez kilka dni w roku. Kiedyś to była ich codzienność, dzisiaj mogą tylko wspominać. Cyganie znają przecież cały świat.Spoglądam na siwy warkocz i sukienkę w kwiaty. Zdobywam się na odwagę i podchodzę. Wita mnie szczerość i głęboka serdeczność. Dopiero później zauważam też sędziwy wiek. Opowiada o tym swoim święcie. – Przede wszystkim to jest wesoła muzyka, radość, zadowolenie, śpiewy, tańce. No i społeczeństwo nas tak przyjmuje bardzo serdecznie. To się czuje i wtedy ta radość i te zadowolenie jest wszędzie w każdym kącie. Także nawet te dzieci, które są najmłodsze to rwą się do tańca, do śpiewania. Chcemy jeszcze pokazać, to co mamy w zanadrzu. Może dotrzemy do jakiegoś celu. Może nie zapomną nasze dzieci. Powraca do tańca. Żwawo podryguje, nadając tym samym tempo dwóm młodziutkim cygankom. Zaczyna się prawdziwy pokaz. Falujące barwy. Kolorowe spódnice, korale i czarne długie włosy. Pani Maria jest najstarsza. Ma 84 lata. Jej romskie imię to Sara. Czuje jakby powróciły jej dawne czasy, te młode. Kiedyś nawet wędrowała. Dzisiaj przyznaje, że przyzwyczaiła się do własnego mieszkania. Od 62 roku mieszka w Tarnowie. Mówi, że ma dobrych sąsiadów. Żyje z nimi w zgodzie. Ciężko jej spać pod namiotami z resztą Romów, ale do obozowiska w Szczurowej zagląda – obowiązkowo. Boi się, że młodzież w końcu zapomni. – Bo młodzież już potrafi zapominać o wszystkim. Więcej jest już cywilizowana. A my by chcieli, żeby dzieci nasze utrzymali jeszcze tą tradycję.
Oskar jednak chce pamiętać. Spotykamy się w obozowisku. Gdy był mniejszy to przyjeżdżał tutaj z rodzicami. Niestety mało pamięta. Młody, przystojny i pełen życia. Przyjechał, by zobaczyć jak to wcześniej było – nasze pradziady – uśmiecha się szeroko. – Nas do lasu ciągnie, bo my z lasu – wtóruje mu ciotka Marzena. Na szczurowskiej trawie rozbite namioty. Zaparkowane malownicze wozy. Poranne życie. Powoli wynurzające się z namiotów twarze. Pora śniadania. Wszyscy chętni, otwarci. Zapraszają. Proponują nie tylko kawę. W papierosowym dymie czeka mnie kolejna rozmowa. Wzruszony Piotr. Mówi o tym, co dla niego ważne. – My teraźniejsi Romowie nigdy tego nie zaznaliśmy. Nigdy nie mieliśmy tego. Z nimi błąkam się. Nawet sobie ludzie nie zdają sprawy, czy mój siostrzenic jeden, drugi trzeci, jak wtedy było ciężko. Nie było nawet takich namiotów. Nie było tego wszystkiego. Męczyliśmy się strasznie. Ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Taka szkoła życia tutaj jest. Zapewnia, że ma to w genach. Całą wiedzę, którą zdobył przez te kilkanaście lat wędrowania chce przekazać swojemu synowi. Żeby on przekazywał dalej. Najważniejsze to szacunek do starszych, potem słownictwo i zachowanie.
Znowu ciotka Marzena. Starsza kobieta o niskim i ciepłym głosie. Słychać, że to nie jej pierwszy wywiad. Lubi powracać do swoich wspomnień. Uśmiecha się opowiadając jak potrafili dzielić się kromką chleba. – Gdzie ogródki były, człowiek sobie czereśnie urwał, jabłuszka, to truskawki, jarzyny. Wesoło było. Młodym chce powiedzieć, żeby trzymali tradycje. Żeby pamiętali kim są – to ich tożsamość. Ich tańce, śpiewy, gotowanie. Wnuki, żeby pamiętały o tym, by mówić starszyźnie dzień dobry. Pomóc starej ciotce, wodę przynieść, rozpalić ognisko. Przyjeżdżając na te kilkudniową pielgrzymkę uczą się jak być dobrym człowiekiem. Sielanka.
Chociaż pielgrzymują w smutne miejsce, to uśmiech towarzyszy im nieustannie. Znowu są razem. Jak wtedy dawno, dawno temu. Na wozie. Z rodziną. Od wsi, do wsi. Najwięcej chyba pamięta Grażyna. Czeka w swoim namiocie. Już po śniadaniu. Na jej uszach kolczyki – bladoróżowe róże. Mimo wieku ona jest taką różą. Zadbana i rozwinięta. Ale z kolcami, bo przypomina o bolesnych momentach. Dzisiaj jest tutaj, by odpocząć, trochę dla rozrywki. Każdy ma jakieś zajęcia i obowiązki. Tutaj mogą się spotkać. – Kiedyś to tak samo było. Też takie namioty i wozy. Stały [wozy] niedaleko wsi i miast. To szły na wioskę, czy do miast. Prosili cyganki, wróżyli, a to co uprosili to przynieśli. Ognisko zrobili, ugotowali, zjedli wspólnie razem. Oczywiście kiedyś była lepsza wspólnota. Tu powinno być jeszcze pięć razy tyle. Smuci się, gdy mówi, że młodzież nie chce tak chętnie przyjeżdżać. Bo ciągle czegoś szukają – a to nieba, a to chleba. Ze spokojem w głosie opowiada mi, jak to kiedyś ludzie się szanowali. Właśnie to chcą pokazać swoim dzieciom. To dla nich bardzo ważne. Od tego wszystko się zaczyna.Często opowiada swoim wnukom o wozach. O tym jak wyglądało jej dzieciństwo. Dla nich to odległa przeszłość. Opowiada o swoim ojcu, który tak wędrował wozem. – O nawet zdjęcie mam. Zdjęcie mam z takiego wozu. I stoimy: bracia, siostry moje. Mój ojciec na krześle siedzi. My stoimy koło niego. Tam, na tym zdjęciu ma osiem lat albo dziewięć. – My takim jeździliśmy wozem. Mieliśmy dwa konie. Przyjeżdżaliśmy do lasu, czy na jakieś błonie. Ojciec ogień robił, mama gotowała na ogniu. A my siedzieliśmy. Do lasu szliśmy, drzewo zbieraliśmy, czy na jagody szliśmy. Za mojej pamięci to było i piętnaście, i dwadzieścia wozów. Wkoło stawali. Ogniska się paliło. Tańcowali, śpiewali. Cieszyli się. Z byle czego się cieszyli. A teraz mają wszystko i tak się nie cieszą.
Szczurowa. To niepozorne miasteczko dla nich jest miejscem wyjątkowym. Jest celem ich corocznej pielgrzymki. Tutaj 93 Romów wymordowali Niemcy. Pani Grażyna opowiada jak to wyglądało. Znacząco zniża i zawiesza głos. Na szczęście zna tę historię tylko z opowiadań. Jest lipiec 1943 rok. – Oni byli zamordowani w lesie. Był tabor. Ci Niemcy dowiedzieli się, że oni tam są. Przyjechali i wszystkich wymordowali. Jedno dziecko się uratowało. Gdzieś się schowało. No i kobieta – Polka zauważyła, że ten mały uciekł. Że ten ojciec go wypchnął gdzieś z tyłu. Było ich kilkanaście osób. I to dziecko wziął za plecy i mówi uciekaj, po swojemu. No i ten mały tam gdzieś się schował, a ona widziała. I powiedziała dla Niemca, że tam jeszcze dziecko jest. Historia bez szczęśliwego zakończenia. Ciężko cokolwiek oceniać. To staje się jednak początkiem rozmowy o ojczyźnie. Ma żal, że niektórzy Polacy mówią, że Polska nie jest państwem Romów. Nie może zrozumieć dlaczego, skoro tutaj rodzili się ich pradziadowie i dziadowie. Tutaj też umierali. I oni sami przecież tu żyją. Mają mieszkania, a dzieci chodzą do szkoły.
Młodzi Romowie nieraz przebywają długą drogę, by wreszcie odnaleźć siebie. Żeby wiedzieć, kim tak naprawdę są. Próbują dowiedzieć się czegoś o sobie. Właśnie tutaj. Zaledwie przez kilka dni. Mogą przeżyć opowiadaną na dobranoc bajkę o przodkach. W końcu mają jakiś punkt zaczepienia w swojej historii. Życie ich festiwalowe. Poznają, co to ta tradycja.
Nad tym wszystkim czuwa on, pan Adam Bartosz – organizator od samego początku, tak właśnie się przedstawia. Bez niego, by się to chyba nie udało. Po obozowisku chodzi w czerwonej koszulce z napisem: Mam cygańską duszę. Słomiany kapelusz i siwa broda. Nawet mówi coś w języku romskim. Pierwszy raz wyruszył z taborem w 1996 roku. Dzisiaj to 18. wędrówka. – To jest rodzaj pielgrzymki, pielgrzymujemy po prostu, odwiedzając po drodze miejsca upamiętnione martyrologią Romów. Po krótkiej rozmowie odczuwam, że raczej woli działać niż rozmawiać. Po chwili znika za cygańskimi wozami. Ten projekt jest ukłonem w stronę mniejszości narodowych. Przede wszystkim dlatego, że młodzi Romowie nie mają kiedy poznać swojej historii. System edukacji im tego nie zapewnia. Na żadnym etapie życia. Młody człowiek dzisiaj nie wie nic o swojej kulturze. Ta historia ze Szczurowej jest tragiczna, ale o niej przede wszystkim powinni pamiętać. Dzięki wytrwałości pana Adama cygański temperament nie zgaśnie. – Moją rolą, naszego muzeum jest m.in. edukować. No w tym wypadku edukować na temat historii tej najbardziej tragicznej. Nie tylko, bo staramy się w taborze tradycje przywoływać. Choćby to, że ludzie powinni się zachowywać i ubierać tak, jak wymaga tradycja – zapewnia pan Adam. Dzięki Muzeum Okręgowemu w Tarnowie Cyganie znowu pędzą z wiatrem. Znowu znają cały świat.
Kamila Kaczmarczyk