Niezapomniane 3 dni
XXXIV Światowe Dni Młodzieży rozpoczną się za niecałe 70 dni! Nasza diecezja ma swoją reprezentację na Oceanie. Do Panamy zmierza bowiem jacht "Dunajec", na pokładzie którego znalazłam się na kilka dni. Chcecie wiedzieć czego tam doświadczyłam? Jak wspominam rejs? Koniecznie przeczytajcie!Za oknem szarość jesiennych dni, liście spadające z drzew i ta świadomość, że w tym roku matura, trzeba się przyłożyć, bo już za chwilę trzeba będzie wybrać… A ja wciąż wracam myślami do tamtych 3 dni i nie chcę, nie mogę ich zapomnieć...
Przejazd prosto z Częstochowy po zakończonej pielgrzymce tarnowskiej do Gdańska. Pamiętny 25.08. Rano podróż do Gdyni, gdzie odbyła się Msza Święta, a w porcie miało miejsce pożegnanie. Po południu już wypływaliśmy w morze. Dla mnie to było prawdziwe szaleństwo, bo przecież nie miałam pojęcia o żeglowaniu. W krótkim czasie, a ściślej mówiąc, w ciągu dwóch dni podjęłam decyzję, że płynę, nie znając załogi. Kiedy wypływaliśmy strach przed tym, co będzie mieszał się ze wzruszeniem. Z Gdyni pod wieczór dopłynęliśmy na Hel. W końcu czas na bliższe zapoznanie się z załogą. Byłam świadoma, że z tymi 8 mężczyznami spędzę najbliższe parę dni, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Można by powiedzieć, że podobnie jak Królewna Śnieżka z filmu Disney'a wkroczyłam w nową dla mnie rzeczywistość. Ona za górami i lasami z 7 krasnoludkami, ja na morzu i w porcie z 8 mężczyznami, ojcami. Pomimo niedogodności, których przysporzyła mi choroba morska, gdybym drugi raz miała podjąć taką decyzję, zrobiłabym dokładnie to samo, bez najmniejszego nawet zawahania. Kiedy opuszczałam załogę w Ustce, a oni płynęli dalej do Świnoujścia (to był pierwszy etap rejsu do Panamy - z Gdyni do Świnoujścia), to delikatnie płynęły mi łzy. Gdy byłam na jachcie, czas dla mnie jakby się zatrzymał, nie płynął według dni, jak do tej pory. Czas wyznaczało wpłynięcie i wypłynięcie z portu, prace przy jachcie – przeglądowe czy naprawcze. Nie musiałam się śpieszyć słysząc dzwonek, sprawdzając rozkład jazdy czy plan zajęć. Żeglarstwo ma swój rytm, do którego trzeba się dostosować. Na morzu trzeba być gotowym, gotowym na warunki pogodowe, na to, co może stać się na jachcie, ale też gotowym do szybkiej reakcji na polecenia kapitana i pomoc innym żeglarzom. Najważniejsza jest chyba współpraca załogi, ale także i opanowanie oraz umiejętność logicznego myślenia – najbardziej kapitana, który dowodzi na statku i odpowiada za bezpieczeństwo wszystkich. Pierwszy oficer odpowiada za nawigację, drugi za aprowizację, a trzeci za żagle, liny, silnik i sprawy techniczne. Wśród załogi wyznaczane są wachty w kambuzie (kuchnia, przygotowywanie posiłków) oraz przy sterowaniu jachtem.
Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że jakiekolwiek nie byłoby morze - spokojne czy bardziej wzburzone niż zwykle, to ja patrząc na nie czułam niesamowity spokój. Jakby przy każdym spojrzeniu na fale i usłyszeniu ich szumu, zwalniało bicie serca. A przede wszystkim niezapomniane wschody i zachody słońca, wtedy naprawdę czuje się, że życie to coś więcej niż utrzymywanie względnej harmonii pomiędzy obowiązkami a przyjemnościami. Ten rejs dla mnie rzeczywiście okazał się trochę jak z bajki, może nie tej o Królewnie Śnieżce, ale innej, chyba lepszej – bajce o tym, że nawet jeśli wchodzisz w nieznane to to, czego doświadczasz i jakich ludzi spotykasz, może być nie tylko największą przygodą, ale wydarzeniem, które pokazuje wszystko z innej perspektywy i może nawet trochę Cię zmienia… A na pewno sprawia, że nie da się o tym zapomnieć!
Gabriela Czuba