Czy "chcieć" to nowe "nie chcieć"?
Dzisiaj bardzo często powtarzamy, że dużo "chcemy" zrobić, ale ile tak naprawdę z tego wychodzi? Coraz więcej "chcenia" zauważyć możemy również w Kościele. Tylko co z tego? Jak "chcenie" zamienić w "czynienie"?Co jakiś czas w katolickich mediach pojawiają się zdania typu "Chcemy mieć Polskę katolicką" lub "Chcemy mieć chrześcijańską Europę". Padają one z ust hierarchów kościelnych lub ważnych osobistości życia publicznego. Za każdym razem, kiedy czytam lub słyszę podobne wypowiedzi, czuję taką dziwną konsternację, objawiającą się tak zwaną "kwaśną miną". Dlaczego tak jest? Wreszcie sam siebie zapytałem; skąd u mnie taki dystans do tych słów?
W końcu zacząłem rozumieć, że my oraz nasi przedstawiciele zawsze BARDZO chcemy. Tylko skoro chcieć to podobno móc, to chciałbym zapytać; czy na pewno wszystko jest w porządku? Chyba nie, skoro tak się w tym wszystkim nakręcamy-plątamy, że niejednokrotnie coś się zacina i całe nasze działanie (w większości sytuacji) nagle gaśnie. Wypala się. Taki stan rzeczy utrzymuje się zazwyczaj do kolejnego skandalu albo do ognistej przemowy jakiegoś "ważniaka".
Chciałbym tutaj jasno podkreślić, że osobiście nie mam nic do tego całego "chcenia". Na serio nic. Przeszkadza mi za to wszystko to, co dzieje się po "chceniu", bo zazwyczaj nie następuje tam nic, albo jakieś marne oświadczenie czy pokaleczona próba zmiany pt. "Razem słuchajmy Radia Maryja", może "Idźmy na pielgrzymkę". Stety lub niestety to nie działa na każdego, a u niektórych działa w odwrotną stronę. Nowe pokolenia = nowe czasy = nowe sposoby.
W ubiegłą niedzielę na Jasnej Górze z ust bp Ignacego Deca padły właśnie tamte słowa "Chcemy mieć Polskę katolicką i Europę chrześcijańską!". To bardzo dobrze. Tylko co teraz? Co z tym wszystkim zrobimy? Pewnie niewiele - o ile zrobimy cokolwiek. A tak być przecież nie może. Nie może być tak, że żarliwe deklaracje kończą się na chceniu lub niechceniu. Wyobrażacie sobie co by było gdyby Apostołowie skończyli po Wniebowstąpieniu na samym "chceniu"? Nie stałoby się nic… a wtedy na pewno nie byłoby nawet mowy o tym, że dzisiaj próbujemy coś ratować. Dlatego mam wielką, a raczej ogromną nadzieję na to, że w końcu się ruszymy i w tym wszystkim spełnimy życzenie Papieża Franciszka z 2016 roku i po prostu "wstaniemy z kanapy"! Musi się tak stać, bo inaczej nie będzie lepiej.
Dzisiaj faktycznie Europie, a nawet Polsce potrzebny jest dar dany nam po roku 1965. Tym darem jest Nowa Ewangelizacja, która dzisiaj powinna być "Jeszcze Nowszą Ewangelizacją Rozmowy", tak, abyśmy jako chrześcijanie XXI w. na serio zaczęli docierać do zagubionych pokoleń milenialsów i post-milenialsów. Możliwe, że nie tylko przez social media, ale też właśnie przez rozmowy face to face, przy kawie lub podczas zwykłego spaceru po mieście.
Jestem młodym człowiekiem, młodym katolikiem i bardzo brakuje mi takiej swobodnej rozmowy, takiej pomocnej dłoni od innego wiernego. Brakuje mi tego, że inni, starsi katolicy nie próbują nawiązać z nami większego kontaktu na poziomie wiary, ale i znajomości, a zamiast tego z góry oceniają nas jako tych, których "telefonika" pochłonęła do reszty. Brakuje mi tego, że nie umiemy/nie chcemy uczyć się od innych. W tym momencie moglibyśmy nauczyć się czegoś od protestantów, którzy nie są dla siebie jedynie wiernymi, ale są Wielką Rodziną i spotykają się po niedzielnych nabożeństwach np. na kawę i ciastko. Czy to nie byłoby fajne? Tak po prostu spotkać się i poznać kogoś z "szeregowych wiernych" naszej parafii.
Dzisiaj (czy tego chcemy czy nie), bardziej niż dawniej, musimy zgodzić się z Ojcem Świętym, który mówi nam: "Bóg jest Młody!". A skoro Bóg ma energię Młodych (nie tracąc doświadczenia Starszych), to i my musimy zacząć robić trochę więcej niż jedynie chcieć. Musimy szukać młodości, a wtedy - mam taką nadzieję - "chcenie" zamieni się w "czynienie"!
Kamil Giebał