Zwątpiłam, ale wróciłam
Aktywnie działająca w parafii, wesoła i uśmiechnięta dziewczyna z dnia na dzień poszarzała, przestała się udzielać... po prostu chciała przestać istnieć. Co na to wpłynęło? Jakieś słowo, gest a może po prostu złe towarzystwo? Każdy w swoim życiu boryka się z problemami i kryzysami wiary, ale nie ważne, w jaki sposób się odchodzi, tylko z jaką siłą powraca. Historia pewnej osiemnastoletniej dziewczyny daje trochę otuchy, ale czy każdego przekona do życia w Bogu?
"Zaczęło się niewinnie, nie byłam na jednej Mszy świętej w niedzielę, potem kolejnej, a moim życiem zaczął rządzić alkohol i imprezy. Myślałam: nie idę do kościoła na kacu, bo nie wiem, jak się to skończy. Mam osiemnaście lat, po co mi Bóg, skoro jestem młoda, zdrowa... poradzę sobie. Nawet nie wiesz, jak się myliłam..." Zapadła długa cisza w czasie naszej rozmowy, a po policzku tej drobnej dziewczyny spłynęła łza bólu. Zdecydowała się jednak mówić dalej.
"Zastanawiałam się jaki jest sens wiary w Boga. Mam wierzyć, że jest jeden w trzech osobach, ale w wiedźmy, złe uroki i czary nie mogę. Co jest z tym Kościołem? Czy to tylko marna instytucja, która robi z nas stado baranów? Poszłam na Mszę świętą i całe kazanie myślałam tylko; kiedy się skończy ta cała szopka. Boga nie było, było "coś". Nie uważałam się za ateistkę - aż tak to nie - ale nie odczuwałam potrzeby przebywania z Bogiem i Kościołem."
"Wstydziłam się znaku krzyża. Dlaczego? Nie wiem. Szczerze mówiąc nic nie wprowadzał do mojego życia - to przecież zwykłe ruszenie ręką przy każdej kapliczce, krzyżu czy kościele mijanym po drodze. Kiedyś bardzo o to dbałam, aby chociaż ukłonić się przy tych symbolach, potem uciekałam wzrokiem. Czasem jednak za tym tęskniłam. I teraz pytanie: za czym? Przy Bogu chyba czułam się szczęśliwsza, przeszkadzała mi ta inna, szara dziewczyna w lustrze, której w zasadzie nie chciało się żyć. Powrót zaczęłam powoli, ale dalej walczyłam i walczę!"
"Postanowiłam pracować nad sobą, modlitwa mi nie wychodziła, ale zwykły znak krzyża przed snem sprawiał, że było mi lżej. Kiedyś bez problemu robiłam znak krzyża w miejscach publicznych, później zaczęłam się tego wstydzić, aż przestałam w ogóle to robić. Zaczęłam czytać w internecie czy to normalne, że młoda osoba rezygnuje z tego, co kiedyś kochała..." - przelotny uśmiech na zapłakanej twarzy dodał mi otuchy, aby dalej pytać.
"Mój powrót z tej drogi odejścia zawdzięczam modlitwie pewnej osoby za mnie. Poszłyśmy razem na Apel Jasnogórski u nas w parafii, udało mi się iść do spowiedzi na wieczornej Mszy, na którą to też namówiła mnie moja przyjaciółka. Była to najgorsza a zarazem najlepsza spowiedź w moim życiu. Bałam się jej, ale z każdym kolejnym wyznanym grzechem robiło mi się cieplej i lżej. Słuchając księdza spowiadającego mnie, od nowa poznawałam dobroć i miłosierdzie Jezusa. Po przyjęciu Komunii było jeszcze lepiej. Zakochałam się w Nim na nowo. Po Apelu, w czasie modlitwy, prosiłam o pomoc i ją uzyskałam. Wpatrzona w obraz Matki Bożej, zalana łzami, błagałam o siłę, aby móc wrócić." Wypowiadając ostatnie słowa jej twarz rozpromieniła się, jakby coś zobaczyła.
"Wróciłam! Było to bardzo trudne, ale kto powiedział, że uzyskanie spokoju jest łatwe. Modliłam się wieczorami i w drodze do szkoły, odpychałam wszystkie myśli, które nasuwały się w czasie rozmowy z Bogiem. Modliłam się na przymus, zaczęłam chodzić do Kościoła na Mszę i wróciłam do mojej kochanej grupy młodzieżowej. Brakowało mi tego wszystkiego, ale odzyskuje to z powrotem."
Dziewczyna pochodząca ze zwykłej katolickiej rodziny, w której niczego nie brakowało, wpadła w sidła zła, ale przy drobnej pomocy z zewnątrz oraz tej z Góry, udało się jej wyjść z beznadziei. Moje słowa mogą wydawać się herezją, ale zadaje sobie pytanie czy ten bunt nie wyszedł jej na dobre? Przecież Pan Bóg cieszy się bardziej z jednej odnalezionej owcy, która zaginęła, niż z tych, które dają mu radość trwaniem przy Nim. Ona natomiast zaczęła odkrywać sens wiary i się umocniła.
Po tym wydarzeniu, po tych trudnych chwilach, po powrocie, stała się jeszcze bardziej gorliwa w modlitwie. Jeszcze bardziej oddaje się temu, co kocha, realizuje się dalej w Bogu, działa w wolontariacie i na nowo odzyskała barwy życia.
Ksiądz Janusz radzi: Ofiarując modlitwę warto mieć przyjaciela, przed którym możesz się wypłakać i który zawsze będzie obok. Bóg jest tym Jedynym Najwierniejszym, ale gdy stracisz Go z pola widzenia, to ten obok może Go wskazać swoją obecnością. Oczywiście niebagatelne znaczenie ma tutaj Spowiedź święta - balsam dla duszy. Tu się dzieją cuda.
Paulina Adamczyk