Będę milionerką, zobaczysz. cz I.
Wtedy mama powiedziała: Kaśka musisz iść, bo jest zapłacone za cały miesiąc. Szkoda, żeby się to zmarnowało…Nie wiem skąd to się wzięło. Pamiętam, że siedziałam zapatrzona w telewizor, oglądałam MTV i łapałam kroki z różnych teledysków. Gwiazdę i mostek nauczyłam robić się w szkole na przerwach. Potem w starszych klasach zaczęło to iść w stronę cheerleaderek. W gimnazjum założyłyśmy pierwszy zespół – wtedy jeszcze Fresh. Później odbywały się w Bochni zajęcia taneczne, na które z plakatu zapraszał sam Andrzej Starowicz. Wtedy mój brat, który w swoim życiu próbował już chyba wszystkiego, kupił karnet na cały miesiąc. Poszedł na pierwsze zajęcia i chwilę później złamał sobie nogę. Wtedy mama powiedziała mi: Kaśka musisz iść, bo jest zapłacone za cały miesiąc. Szkoda, żeby się to zmarnowało - mówi o początkach swojej przygody z tańcem Katarzyna Czachurska, jedna z najbardziej znanych instruktorek tańca nowoczesnego w Bochni.
Ma 24 lata, 170 cm wzrostu, psa, kota, dużo energii i bardzo szybko mówi. Często zmienia fryzury i dużo podróżuje. Jest odważna, jednak nie od początku wiązała swoją przyszłość z tańcem. Przez długi czas stanowił on hobby, ale po maturze trzeba było dokonać wyboru. Postawiła na pracę i studia zaoczne – kierunek: rachunkowość.
Te trzy lata z mojego życia były totalnym hardcorem. Zaraz po liceum życie mnie po prostu zmiażdżyło. Studia sama musiałam sobie opłacać. Stąd praca. W tamtym momencie nie byłam w stanie wyżyć tylko z prowadzenia grup, bo było ich za mało. Prawie przestałam tańczyć. Dlatego zaczęłam pracować jako kelnerka. Może są ludzie, którzy to lubią, albo którym ta praca nie przeszkadza, ale mnie to od środka zżerało. Wiedziałam, że to nie jest to, co chcę robić.
Pracowałam jako kelnerka w takich miejscach, które można nazwać prawie obozami pracy. W jednej z amerykańskich restauracji w Krakowie wytrzymałam pół roku, ale nadszedł taki moment, w którym powiedziałam dość i po prostu wyszłam z pracy w ciągu dnia. Pracowałam 27 dni w miesiącu po 14-15 godzin. Bez przerwy. Wracałam do Bochni na 2 w nocy i o 6 się budziłam, żeby o 7 jechać busem do Krakowa. Pozostałe 4 dni przeznaczałam na szkołę. W pracy słyszałam „chodź Kasiu, chodź… nie pobiję Cię. JESZCZE”. O 10 otwierałyśmy restaurację. O 8.20 odbywało się sprzątanie, a o 9.30 była odprawa – byłyśmy przepytywane z całej karty dań do tego stopnia, że składniki sosu salsa trzeba było wymieniać w kolejności wyznaczonej przez ich gramaturę. Brak takiej wiedzy skutkował karą – np. 100 zł mniej w pensji. Tydzień przed moim odejściem zwolniła się cała kuchnia. Kilka dni później kolejna tura. I co z tego, że tipy były dobre, jak w zasadzie nie dało się tych pieniędzy wydać, bo nie było na to czasu. Później trafiłam do miejsca, gdzie atmosfera była dużo, dużo lepsza, ale byłam już tak zmęczona, że z tym skończyłam. W między czasie cały czas studiowałam Rachunkowość.
Ten czas nie był dla Kaśki trudny wyłącznie ze względu na pracę. Do ogromu obowiązków i istniejących problemów dołączył brak… miejsca zamieszkania.
Po wyprowadzce z domu, pierwsze dwa tygodnie mieszkałam u babci. Potem pomieszkiwałam u jednej cioci, a później u drugiej. To było już 3 miejsce w ciągu miesiąca. W sumie w drugą ciocią mieszkałam 1,5 roku. Ale przyszedł taki moment, że i stamtąd pasowało mi się w końcu wynieść. Znalazłam coś w Bochni. Totalna rudera. Najgorsze było to, że trzeba było tam palić w piecu – i mimo, że płaciłam za wszystko, a właściciel miał przywozić w zamian węgiel czy drewno, potrafił przez 3 tygodnie nie dostarczyć nic. Spałam wtedy przy 10 stopniach – bez żadnej grzałki. Potrafiłam sobie włączyć suszarkę, żeby chociaż trochę ogrzać. Później trafiłam do Krakowa, ale tam znowu było ciężko z kasą. Zima w gastronomii jest cięższa niż lato, więc zarabiałam grosze. Wprowadziłam się do koleżanek, które wynajmowały jeden pokój z kuchnią. One spały w pokoju, a ja w kuchni na materacu. Potem przeprowadzałam się jeszcze kilka razy. A później była już Kreta…
W trudnym czasie Kasia podjęła duże wyzwanie pozyskania środków na życie z innego źródła.
W międzyczasie z jedną ciocią założyłam własną działalność gospodarczą. W tym samym momencie zaczęły rozwijać się tańce. Zaczęłam się skupiać na zajęciach, a sklep [z ubrankami dla maluchów] stał się dla mnie raczej przymusem. Ciocia też pracowała niezależnie w innym miejscu na etat – było naprawdę ciężko, żeby któraś z nas znalazła więcej czasu, który mogłaby temu pomysłowi poświęcić. Wiem, że gdyby ktoś wtedy włożył w to całe serce, to byłby świetny interes. Przez ten interes wpadałam trochę w finansową ruinę. Sklep już prawie nie funkcjonował, a ja zarabiałam mniej z tańców, niż było potrzeba na opłacenie ZUS-ów i czynszu w lokalu, w którym okres wypowiedzenia był aż 6-miesięczny. Pomysł upadł, ale dobrze, że tak to wszystko się potoczyło, bo dzięki temu mam doświadczenie – dodaje Kasia.
Na kilka miesięcy przed wyjazdem na Kretę prawie byłam w depresji. Spotkałam się z moimi przyjaciółkami. Jedna z nich robiła wtedy magisterkę z fizjoterapii i mówiła zachwycona, jakie ma super plany, a ja jej odpowiadam: „Gośka, życie Cię zweryfikuje. Zobaczysz, jak będzie Ci ciężko. Skończysz, jako żona, która po urodzeniu dziecka będzie zastanawiać się za co kupić jedzenie czy książki” – wspomina tancerka i dodaje – teraz dziwię się, że coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy. Poza tym, Kreta działa na ludzi tak, że rozwiązujesz problemy, które masz, ale nie żyjesz nimi. Wiesz, że to ogarniesz.
Kreta, czyli reset
W lutym złożyłam CV na Erasmusa i w kwietniu dostałam informację, że jadę. Trafiła mi się Kreta. Wylot chyba 15 czerwca. Oczywiście taki wyjazd wiązał się z tym, że musiałam tam odbyć praktykę w ramach studiów, a mówiąc konkretnie „poznać strukturę hotelu”, czytaj: byłam kelnerką. Praca jednak okazała się dwa razy lżejsza niż w Polsce. Wróciłam stamtąd jak inny człowiek. Wtedy powiedziałam sobie „nie – nie wracam już do gastronomii”. Po przyjeździe odezwałam się do dziewczyny, która była współwłaścicielką studia tańca w Bochni z pytaniem, czy nie szukają choreografa… Najpierw prowadziłam zajęcia dla 3 grup, potem dla 5. W zeszłym roku zaczęłam z 8, a skończyłam z 12. Na początku tego roku zaczęłam z 14, a teraz… mam już jakieś 16-17 grup.
Jest pasja – pojawiły się także efekty.
W zeszłym roku do wojewódzkiego finału Talentów Małopolski [poprzedza go kilka etapów] dostały się 3 grupy z naszego studia. Wśród nich także jedna, którą prowadziłam. Byłam tam przez długi czas najmłodszą instruktorką i to pewnie między innymi ten sukces spowodował, że dostałam więcej grup, bo moja praca zaowocowała na turniejach. W tym roku chciałabym, żeby każda grupa, którą prowadzę, a która będzie startować w Talentach Małopolski, dostała się do finału.
Prowadzenie zajęć może polegać tylko na pokazywaniu kroków, a może być również formą wychowania i wspierania.
Mam dużo dziewczyn, które mają po 13-15 lat i są niesamowicie dojrzałe. Ich rodzice mówią, że to przeze mnie. Fakt, jestem zajawiona na punkcie rozwoju osobistego i często podczas zajęć rozmawiam z dziewczynami we wszystkich grupach na trudne tematy. Wiem, że jestem dla nich autorytetem, bo jestem starsza i robię to, co one kochają, a w takim wieku czasami trudno jest im się dogadać z rodzicami. Rozumiem to, że dziewczyny mają szkołę, rozmawiam z nimi o ocenach i mówię im, że jeżeli chcą tańczyć, to muszą pokazać rodzicom, że są na tyle odpowiedzialne, że sobie ze wszystkim poradzą.
A już wkrótce druga część naszej rozmowy. Gdybyście jednak zatęsknili za Kasią zapraszamy na INSTAGRAMA. Tam trochę więcej o naszej bohaterce.
Angelika Biernat